Translate

sobota, 5 stycznia 2013

Opowieść o porzuconym kocie, który znalazł nowy dom

Nieco ponad rok temu pod naszymi drzwiami, w ogródku zaczął się pojawiać nowy, czarno biały kot. Siedział na wycieraczce i patrzył proszącym wzrokiem, żeby go wpuścić do domu.



 














Na początku, jak na tym, pierwszym zdjęciu nie wyglądał na przyjaźnie nastawione stworzenie.
Z czasem zrozumiałam dlaczego. Został porzucony przez poprzednich właścicieli i błąkał się po osiedlu. I nie miał zaufania do ludzi. Do mojej wyciągniętej ręki podbiegał ale ja obrywałam łapą z ostrymi pazurami, co wkrótce miało się zmienić ... ale o tym później.


Nowy dostał od nas miskę jedzenia. Wciągnął ją w błyskawicznym tempie, wylizał się tu i ówdzie, i położył się spać na wycieraczce.
Obudził się i znowu patrzył do środka domu, z błagalnym wzrokiem "wpuść mnie proszę". Ale w środku były już dwa kocury.
Jedyne co mógł od nas dostać to kolejną miskę z jedzeniem. Jeszcze wtedy nie miał zaufania do głaskania.

Ale w ogródku stała buda dla naszych kotów. Szybko stała się budą dla trzeciego, który z powodu swojego biało - czarnego umaszczenia, kojarzącego nam się z krową, dostał nowe imię Muciek.

Skoro znalazł budę i dostawał michę z żarciem, zaczął się pojawiać codziennie. A tu przyszła mroźna zima - buda (ocieplona styropianem), jak znalazł, została schronieniem dla Mućka.

Przyszła wiosna, Muciek nadal był niezbyt ładnym, nieufnym, brudnym kotem. Ale w naszym ogródku czuł się dobrze. Wylegiwał się w słońcu.
















Kładł się grzbiecie i obracał się na bok, i znowu na grzbiet, i znowu na bok. Czuł się bezpiecznie.



















Nabierał do nas zaufania, pozwalał się szczotkować i usuwać kleszcze. Ale nadal uderzał łapą w wyciągniętą rękę.


Nadeszło lato i Muciek wypiękniał. Sierść z brudno - białej zmieniła się w śnieżno - białą. Znajomi pytali, czy go kąpaliśmy. Odpowiedź brzmi: nie. Po prostu znalazł miłość.





Znalazł przecież nas, swój nowy azyl. Mógł poleżeć w trawie, był głaskany, odkleszczany, odrobaczany, szczotkowany a przede wszystkim karmiony.

Nasze kocury tolerowały nowego przybysza. Choć trudno nazwać to przyjaźnią.


Buda, mimo lata była nadal schronieniem.

















Ten Trzeci, zwany Mućkiem, za naszym przyzwoleniem, przywłaszczył sobie budę Neo i Słowaka do tego stopnia, że będąc w niej, nie pozwalał nam się głaskać. Była jego i tylko jego. Nawet ręce, które karmią nie mogły mu tam przeszkadzać.

Ale w pobliżu było więcej kotów. A jak na kocury przystało, zaczęły się kocie bójki.
Przychodził z podrapanym nosem. Leczyliśmy mu ropiejące oczy. Ale to drobiazg w porównaniu z dziurą w uchu. Wtedy nie mogłam siedzieć i patrzeć jak kot cierpi i postanowiłam zapakować Trzeciego do auta i pojechać do weterynarza. Horror zaczął się już przed autem, gdy zapięłam obróżkę i smycz. W aucie był rozpaczliwy, koci płacz, choć odległość do weterynarza wynosi zaledwie 3 km.
Na szczęście poprosiłam córkę, by z nami pojechała. Gdy dojechaliśmy na miejsce, po wyciągnięciu z auta Muciek znowu spanikował i zaczął miauczeć i rzucać się na wszystkie strony, wplątając się w smycz. By nie stresować bardziej kota, poprosiłam córkę o sprowadzenie pani doktor na parking . Kot był już totalnie zmęczony. Ale dostał środek przeciwbólowy i przeciwzapalny wprost na ranę oraz podskórnie. A na dalsze leczenie tej wielkiej rany ja dostałam do ręki odpowiednie tabletki i jakiś płyn.
Po powrocie do domu i oswobodzeniu z obróżki oraz smyczy pierwsze co Muciek zrobił - uciekł do ogródka sąsiada. Ale jak się do niego zbliżyłam to bardzo mnie zaskoczył - włożył swój pyszczek w moją dłoń! Wtedy zrozumiałam, że pomoc weterynarza była dobrym wyborem.

Wydarzenie to miało kolejne następstwa. Oto i one. Zaczął się do nas łasić i wchodzić na kolana. Zaufanie wzrosło niepomiernie.







A jak tylko ułożył się na kolanach, głośno mruczał i nie miał najmniejszej ochoty stamtąd zejść.
















To jest właśnie Muciek. Ten trzeci, nasz Trzeci, przed którym zamykamy cały czas drzwi na taras ... bo zwyczajnie, jak na kocura przystało, wchodząc do naszego domu znaczył swoim smrodliwym moczem nasze kąty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz