Translate

piątek, 23 listopada 2012

Umuzykalnione anioły

Pierwsze muzykalne anioły trzeciej czy też czwartej generacji grały na fletach lub czymś co w moim wyobrażeniu takim instrumentem być miało .
Nowa generacja wzbogaciła się o inne materiały budulcowe i nowe, srebrne okrycie. I tak np. skrzydła powstawały z połączenia makaronowych kokardek z ryżem.


 

 A na sukienkach pojawiły się kuleczki kaszy jaglanej.
 
 
Fleciści długo nie byli samotni.
Dołączyli do nich nowi, turboskrzydlaci i wzbogacili muzyczną zgraję o instrumenty smyczkowe.


Pamiętam cudowne odkrycie - w makaronie, dużej muszli zobaczyłam kontrabas! Natychmiast pomysł zrealizowałam a orkiestra zyskała nowe dźwięki.


Podjęłam też próby stworzenia anielskiego gitarzysty. Może dlatego, że kilka razy sama przymierzałam się do nauki gry na tym instrumencie i jak dotąd nic z tego nie wyszło. A tutaj chociaż stworzyłam swojego gitarzystę.


Po wypiciu wina pozostał korek a mnie, zbieraczce, żal było go wyrzucić. Trochę pogłówkowałam i co w nim zobaczyłam? Bęben. W ten sposób powstał nowy anielski muzyk.

Skoro pojawił się aniołek z bębnem, przybył taki, co grał na talerzach.


A jak zwycięzcą jednej z edycji Mam talent został gość, który grał na akordeonie - musiał powstać anioł z akordeonem w rękach.


Nie mogło zabraknąć śpiewaczki, której spagettiowy mikrofon nieco się połamał.


Orkiestra przez cały miesiąc ustawiana była w różnych miejscach domu i pod okiem córki grała różne melodie a śpiewaczka śpiewała pieśni. Córka miała wyśmienitą zabawę. A ja, skłonna do robienia prezentów z moich rękodzieł, dostałam zakaz zabierania jakiegokolwiek członka zespołu i wysyłania w świat.


czwartek, 22 listopada 2012

Początek anielskiej przygody

Trudno oprzeć się atmosferze przedświątecznej. Atmosferze ozdób, muzyki, prezentów i robienia czegoś fajnego, miłego tak dla siebie jak i innych.
Podziałało i na mnie.
Zaczęło się kilka lat temu, gdy córka na początku grudnia przyniosła z przedszkola pierwszego aniołka z makaronu.
Dziękuję Pani Iwonko za ówczesne, cudowne natchnienie.

Mąż postanowił spróbować zrobić takie same lub podobne.
Pobiegł do sklepu i kupił: fasolki na główki oraz makarony rurki (na tułów) i kokardki (na skrzydła). Klej mieliśmy w domu.
I zaczęło się klejenie pierwszych, prostych aniołków - do powieszenia na choince, i postawienia we flakoniku, na patyczkach do szaszłyków.
Po pierwszym klejeniu mąż zaspokoił swoją ciekawość, natomiast ja zaczęłam nabierać apetytu na takie prace.

W sklepach spożywczych dokładnie oglądałam makaronowe półki i co rusz znosiłam do domu nowe ich rodzaje. A wieczorami wyciągałam na stół kuchenny cały warsztat do produkcji aniołków i kleiłam, a potem malowałam kolejne generacje.

Zaczęły powstawać coraz fajniejsze prace.

Tu już tzw. druga generacja, do której uzbierałam kilka rodzajów makaronów.





Aniołki drugiej generacji jeszcze się przewracały, miały grube rączki a skrzydła tylko i wyłącznie z jednego typu makaronu - dużych kokardek. Kolor ograniczał się tylko do złotego a każdy anioł malowany był ręcznie, małym pędzelkiem.

Makaronowe anioły mocno wpisały się w moje życie.
Przejrzałam wszystkie dostępne mi sklepy a w nich półki z makaronami. Kupiłam wszystkie rodzaje makaronów - jakie oczywiście znalazłam (no może poza typem gniazdka czy krajanka). Mało tego, zaczęłam szukać w internecie makaronów produkowanych w innych krajach. Googlowałam w językach angielskim i niemieckim.
Z Włoch przywiozłam kilka nowych rodzajów, z Francji również.
Obecnie w swoim anielskim warsztacie posiadam ponad 50 różnych makaronów. I wszystkie wykorzystuję.

niedziela, 4 listopada 2012

Słoneczniki

Jak już tylko znaleźliśmy kawałek ziemi pod uprawę kwiatów, nie mogło zabraknąć słoneczników.






Kwiaty te były przysłowiowym "2 w 1".
Latem kwitły dla nas a jesienią były pokarmem dla sikorek.

sobota, 3 listopada 2012

Floksy

Gośćmi w naszym ogródku obok pelargonii, nagietków, aksamitek i nachyłków dwubarwnych były małe floksy, czyli w języku greckim - płomyki.
W pierwszym roku, z półki, z nasionami do koszyka na zakupy, trafiło opakowanie floksów gwiaździstych.
Roślinki rozkwitały w kwiaty o średnicy 2 cm, rozkręcając się z długich pąków.


Okazało się, że z jednego opakowania powstawały kwiatuszki w różnych kolorach. Wszystkie jak małe gwiazdki.
I były dopełnieniem do większych kwiatów rosnących we wspólnej donicy.









 
Miłe wspomnienia z czasu kwitnienia floksów gwiaździstych skłoniły nas do zakupu innej ich odmiany. I te cieszyły nasze oczy w okresie letnim.









czwartek, 1 listopada 2012

Bransoletki szydełkiem - dlaczego nie

Natura eksperymentatora nie pozwalała mi pozostawać tylko i wyłącznie przy kolczykach. Poza tym starszyzna rodowa domagała się czegoś nowego.
Z nici o metalicznym połysku spróbowałam więc wydziergać bransoletki.
Z takim oto efektem.



W powyższej postaci pasowały tylko na bardzo szczupłe dłonie, bynajmniej nie moje.
Potrzebowałam czegoś więcej.
W głowie pulsowała myśl "zrób zapinaną, zrób zapinaną..."
Odważyłam się i odtąd powstają już tylko zapinane :)





Zasób moich nici nie ograniczał się li tylko do srebrnych - zaczęły powstawać rękodzieła w kolorze złotym.



Ale nici metalizowane i metalizowane - stało się to nudne. Dlaczego miałabym nie spróbować tego samego z bawełnianych?





Skoro już wiedziałam, że bawełniane sprawdzają się równie dobrze jak metalizowane rozwój szedł w innym kierunku - nowe motywy i kształty.




Kiedyś potrzebowałam prezentu dla koleżanki Dorotki. Dla niej zadedykowałam z nici w kolorze lnianym i nazwałam ją "kołem życia" - z drewnianymi, niepowtarzającymi się koralikami.



Ale nie wszystkie znajome panie chciały nosić szerokie bransoletki. Pewna wybredna koleżanka powiedziała: nie podoba mi się taka szeroka, poproszę o wąską.


Oczywiście to nie koniec bransoletowo - szydełkowych historyjek. One trwają nadal a moje ręce nie nadążają za tym co wymyśli głowa.





Nachyłki dwubarwne

Nasiona nachyłków dwubarwnych kupiliśmy sama nie pamiętam dlaczego. Nazwa z niczym mi się nie kojarzyła. Może dlatego, że lubię żółte kwiaty?

Zdjęcie na opakowaniu z nasionami pokazywało fajną roślinkę. Ale pierwsza, która zakwitła w naszym ogródku była zachwycająca tak kolorem (tu w porannym słońcu)
 jak i kształtem.

 

Aby cieszyć swoje oczy tym pięknem, co zrobiłam? Oczywiście, użyłam telefonu komórkowego i utrwaliłam na zdjęciu. Potem zamęczałam znajomych i rodzinę, pokazując jaki piękny kwiat nam zakwitł.



Ponieważ roślinka ta bardzo fajnie się sprawdziła, w kolejnym roku zostały zakupione nasiona mniejszej wersji.





Okazały się równie urocze jak większe, żółto - brązowe siostry.