Translate

piątek, 21 października 2016

Autoautoportret

Jak to miło przypomnieć sobie o swoich pasjach, zamkniętych długo na klucz, w zapomnianej szafie.
Jak to miło pozwolić sobie na realizowanie ich.
A skoro sobie przypomniałam, że fotografowanie sprawia mi radość (podróże równie wielką) to i czekając na dziecko kilka jesiennych zdjęć w okolicy postanowiłam zrobić.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz

Błoto, czemuż by nie. Błoto, słonecznie, mgliście, jesień ale i zielone już pole rzepaku. Lubię mieć w tle zdjęcie z atrybutami danej pory roku.
Zobaczyłam też piękne, całkowicie żółte drzewa ...

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
... zasuszone nasiona innego.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Właściwie na tym skończyło się moje szukanie jesiennych materiałów na fotki.
Fotografka amatorka - nie przygotowałam się zbyt dobrze, za lekko się ubrałam i po trzech zdjęciach byłam już zziębnięta, więc wróciłam do samochodu.
I siedziałam w tym autku 5, 10 min a w perspektywie miałam jeszcze więcej czekania. Więc z nudów zaczęłam się rozglądać, co z tego miejsca mogłabym uwiecznić. A można było, bo w lusterku fajna droga wśród drzew się odbijała.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Tylko irytowały mnie te kosze na śmieci, co w kadr wchodziły. Przekręciłam więc lusterko i już nie drogę ale swoje odbicie zobaczyłam. I eureka, zrobię sobie zdjęcie inne niż wszystkie, postanowiłam.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Tak więc dzięki metalowym kontenerom paskudnie włażącym w fajny kadr stworzyłam pasujący do moich odgrzebanych pasji autoportret: w samochodzie, z aparatem w ręce.
Niedawno znalazłam artykuł o tym, że nuda prowadzi do kreatywności. Pod nim się podpisuję.

Kilka godzin później dowiedziałam się, że w tym samym dniu zmarły dwie, zupełnie niezwiązane ze sobą osoby z mojej rodziny - smutek i zarazem przypomnienie dla mnie żyjącej, że też jestem tu na chwilę.
Więc  Agnieszko, ciesz się życiem i swoimi pasjami.

środa, 19 października 2016

Flora i fauna na fotografiach przywiezionych z Kos

Niezaplanowane podróże przynoszą wiele niespodzianek, bo i co tu mówić o planowaniu skoro decyzja o  dokładnym miejscu wypoczynku zapadła w ciągu dziesięciominutowej rozmowy telefonicznej z biurem podróży a za trzy dni wylądowaliśmy w miejscu, gdzie urodził się ojciec współczesnej medycyny, Hipokrates.  

Kos, Drzewo Hipokratesa
foto: Maria Agnieszka Klimowicz

Wyspa nazywa się Kos ale kosów tam nie widziałam. Może za mało znam się na ornitologii ... ba, wcale się na tym nie znam. Były natomiast: wróble, jaskółki, gołębie, pawie (te gatunki rozpoznałam); z mniejszych latających: osy i oczywiście pszczoły.
Te ostatnie prawie się biły o nieczęsty tu o tej porze nektar i pyłek z kwiatów bluszczu, który zielenił się i kwitł, kpiąc sobie z męczącej suszy.
Ale podziw wywołała u mnie inna roślina - cebulica (tak ją nazwał mieszkaniec wyspy). Mimo skwaru, na środku pustyni kwitła białymi kwiatuszkami. Jak to się nazywa? Umiłowanie życia, niezależnie od warunków.


foto: Maria Agnieszka Klimowicz

I rosły, jedna koło drugiej, w ruinach twierdzy Joannitów. Po Joannitach i ich potędze resztki murów pozostały a pośród nich dogodne dla siebie miejsce odnalazły one, cebulice.


foto: Maria Agnieszka Klimowicz
 Skąd ta nazwa, nawet jeśli potoczna, przekonaliśmy się szybko.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz

Ogromna, wielowielowarstwowa cebula po prostu trzyma wilgoć.

Pośród szarości złotym kolorem wyróżniały się roślinki podobne do mikołajka.


foto: Maria Agnieszka Klimowicz

W donicach, przy domach, hotelach i kawiarenkach roślinność się zieleniła.
Uwagę przyciągnęła roślinka rosnąca w niebieskich (a jakżeby inaczej, skoro to Grecja) donicach, z żółtymi owocami, kształtem przypominająca bakłażana.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
I pięknie kwitnące palmy ...

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Jeśli chodzi o faunę wszechobecne były koty, w większości bezpańskie, proszące o jedzenie. Ten osobnik kręcący się po hotelu, do perfekcji opanował nawiązywanie kontaktu wzrokowego z człowiekiem. Trudno było mu odmówić.


foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Nie sposób było przejść obok wychudzonych maluchów mieszkających w parku miejskim. Choć serce się krajało, nie sposób było przewieźć te chudziny w walizce do Polski. A pomysł na imię dla takiego kotka szybko się pojawił: Grek. Słowaka  w domu już mamy.


foto: Maria Agnieszka Klimowicz
 Były też koty zadowolone z życia, nakarmione, czuwające przed domem ...


foto: Maria Agnieszka Klimowicz
... i rozpaskudzone słońcem.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz

Były i najwyraźniej zdziwione naszym widokiem, drzemiące na krzesłach opuszczonej, nieczynnej kawiarenki.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
Były i w lesie, z dala od siedzib ludzkich ale dopilnowane, karmione, wygłaskane, gdyż do miejsca tego ściągają turyści by zobaczyć żyjące na wolności pawie.

foto: Maria Agnieszka Klimowicz
 W kilku miejscach spotkaliśmy duże stad kóz, a każda z nich dzwoniła dzwonkiem zawieszonym u szyi. Ciekawy koncert na 100 dzwonków ... bez dyrygenta.
Jedno nas zastanawiało: co te kozy jedzą na pustynnych, kosowskich łąkach?

foto: Gosia Klimowicz



foto: Maria Agnieszka Klimowicz

Podróże i fotografowanie to fantastyczna sprawa!