W pierwszej minucie leśnych poszukiwań objawiły się nam lśniące i lepkie kapelusze.
Nie potrzebowaliśmy śpiewać piosenki zwanej hymnem grzybiarzy "Kiedyś cię znajdę, znajdę Cię, w końcu znajdę, jestem coraz bliżej ..." ponieważ maślaków było w bród.
A najwięcej tycich, tycich, tyciusieńkich.
Można było pokozaczyć (w zasięgu wzroku pojawiły się kozaki)
i pomuchomorzyć :)
Grzybobranie też ma swój koniec. Pojawiło się hasło "powrót". I całe szczęście, bo w domu czekała nas bardzo długa praca - oczyszczanie leśnych zbiorów.
Ale efekt był i ładny, i smaczny, i ...
i brudny.
Zwykle chwalimy się grzybami. A ręce grzybiarza - czyściciela maślaków tak wyglądają?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz