Translate

czwartek, 22 listopada 2012

Początek anielskiej przygody

Trudno oprzeć się atmosferze przedświątecznej. Atmosferze ozdób, muzyki, prezentów i robienia czegoś fajnego, miłego tak dla siebie jak i innych.
Podziałało i na mnie.
Zaczęło się kilka lat temu, gdy córka na początku grudnia przyniosła z przedszkola pierwszego aniołka z makaronu.
Dziękuję Pani Iwonko za ówczesne, cudowne natchnienie.

Mąż postanowił spróbować zrobić takie same lub podobne.
Pobiegł do sklepu i kupił: fasolki na główki oraz makarony rurki (na tułów) i kokardki (na skrzydła). Klej mieliśmy w domu.
I zaczęło się klejenie pierwszych, prostych aniołków - do powieszenia na choince, i postawienia we flakoniku, na patyczkach do szaszłyków.
Po pierwszym klejeniu mąż zaspokoił swoją ciekawość, natomiast ja zaczęłam nabierać apetytu na takie prace.

W sklepach spożywczych dokładnie oglądałam makaronowe półki i co rusz znosiłam do domu nowe ich rodzaje. A wieczorami wyciągałam na stół kuchenny cały warsztat do produkcji aniołków i kleiłam, a potem malowałam kolejne generacje.

Zaczęły powstawać coraz fajniejsze prace.

Tu już tzw. druga generacja, do której uzbierałam kilka rodzajów makaronów.





Aniołki drugiej generacji jeszcze się przewracały, miały grube rączki a skrzydła tylko i wyłącznie z jednego typu makaronu - dużych kokardek. Kolor ograniczał się tylko do złotego a każdy anioł malowany był ręcznie, małym pędzelkiem.

Makaronowe anioły mocno wpisały się w moje życie.
Przejrzałam wszystkie dostępne mi sklepy a w nich półki z makaronami. Kupiłam wszystkie rodzaje makaronów - jakie oczywiście znalazłam (no może poza typem gniazdka czy krajanka). Mało tego, zaczęłam szukać w internecie makaronów produkowanych w innych krajach. Googlowałam w językach angielskim i niemieckim.
Z Włoch przywiozłam kilka nowych rodzajów, z Francji również.
Obecnie w swoim anielskim warsztacie posiadam ponad 50 różnych makaronów. I wszystkie wykorzystuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz